Z wielkim trudem otworzyłam oczy i od razu oślepiło mnie światło. Czyżbym szła tunelem w stronę raju?
- Ula… Ula… Kruszynko…
Usłyszałam głos wydobywający się niczym z otchłani. Spojrzałam w stronę
z której dochodził. Na krześle obok mnie siedział wysoki chłopak. Miał
podkrążone oczy. Widać, że długo nie spał.
- Ula, powiedz coś.
- Coś. – odparłam ledwo słyszalnie i dodałam – Gdzie ja jestem?
- Jesteś w szpitalu. Od tygodnia leżysz nieprzytomna.
Jego oczy zaszły łzami. Szczerze? Nie wiedziałam kim jest, ani jakim
cudem znalazłam się w miejscu, które on nazywa szpitalem. Co to za
szopka? Próbowałam się podnieść. Bezskutecznie.
- Kim jesteś? – spytałam.
- Twoim bratem… – na jego twarzy malowało się zdziwienie.
- Bratem?
- Tak. Jestem Robert. Nie… Nie pamiętasz mnie?
Dopiero teraz coś się w mojej głowie odblokowało i zaczęłam sobie przypominać pewne zdarzenia.
- Vanessa! – krzyknęłam nagle.
-
Nic jej nie jest. Ma tylko kilka siniaków, złamane żebro i nieco
poharataną twarz. Poza tym jest ok. Przyjdzie do ciebie o czternastej.
- A która jest? – spytałam czując mrowienie w rękach i nogach.
- Trzynasta dwadzieścia. – odparł patrząc na zegarek – Dobrze się czujesz?
- Nie wiem. Nie mogę się ruszyć i chodzą po mnie mrówki.
- Ufff… – odetchnął z wyraźną ulgą – Mrówki w kończynach to dobry znak.
- Są… wnerwiające.
- Ale przynajmniej wiadomo, że będziesz nimi poruszać.
- Wiesz to z powodu mrówek?
- Tak. – uśmiechnął się delikatnie.
Dalszą rozmowę przerwało nam wejście blondynki. Na jej twarzy był jeden wielki strup.
- Cześć Ula. – powiedziała – Super, że się obudziłaś.
- Czyżby? – powiedziałam pod nosem, ale to usłyszała.
- Wyglądałaś gorzej niż ja. A to mnie o mal nie zabił rozpędzony tir. Miałam szczęście.
- Hmmm… Widocznie ja go nigdy nie miewam.
- No coś ty!
- Yyy… Zostawię was same. – powiedział Robert i chwiejnym krokiem wyszedł z sali, na której leżałam.
- Jak się czujesz? – spytała Vanessa.
- Beznadziejnie.
Powiedziałam po czym od razu spuściłam wzrok. Czułam się gorzej niż
beznadziejnie. Czułam się tragicznie. Nie mogłam się ruszyć. Mówienie
sprawiało mi ból. Na domiar złego czułam się w obecności Vanessy jakoś
dziwnie.
- Biedactwo. – powiedziała i pogładziła mnie po policzku – Wiesz… muszę ci coś powiedzieć.
Tym razem to ona spuściła wzrok i oblała się cudnym rumieńcem. Jakby ktoś pomalował jej policzki różową farbką akwarelową.
- Ja… Ja cię kocham! – niemal wykrzyczała.
- Yyy… Ale za co? – spytałam głupkowato, patrząc na nią jak na ufo.
-
Za nic głuptasie. – zaśmiała się – Kiedy pierwszy raz zobaczyłam cię w
szkole wiedziałam, ze jesteś odpowiednia osoba dla mnie.
- Ekhm… – odkaszlnęłam – Wiesz? Ja też cię do razu pokochałam.
To była prawda. Fakt, faktem oglądanie Vanessy sprawiało mi ból, gdyż
wyglądała jak starsza niemal kopia Majki, ale kochałam ją. Jak ja ją
cholernie kochałam. Nie umiałam inaczej. Vanessa przytuliła mnie do
siebie, a ja położyłam głowę na jej ramieniu.
- Teraz już zawsze będziemy razem. – wyszeptała mi do ucha.
- Na zawsze…
- Tak na zawsze Aniołku.
Ciekawa byłam co na to jej ojciec, ale myśl ta szybko wyparowała z
mojej głowy. Byłam szczęśliwa, że wreszcie moje marzenie się spełniło.
Majka chyba też nie miała mi za złe miłości do Vanessy. Wyczuwałam
niemal jej obecność w szpitalnym pokoju. Owiał mnie ciepły wiaterek, a z
za chmur wyjrzało słońce. Jego promienie wpadały prosto do pokoju
oświetlając jedynie mnie i moją nową miłość.
- Dziękuję Maju. – wyszeptałam w duchu delektując się tą chwilą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz