środa, 27 października 2010

12. Gdyby życie trwało dłużej - Rozmowy przy stole

    Wyszłam ze szpitala po trzech tygodniach. Vanessę puścili wcześniej z racji tego, że jej obrażenia były dość małe, mimo bliskiego spotkania z ciężarówką. Byłam szczęśliwa, że wreszcie wyśpię się we własnym łóżku. Ale nie było mi to dane. Ledwo weszłam do domu, a tu już tata mówi do mnie tak:
- Nie wiem jak ty myślisz, ale zaprosiłem rodzinę Vanessy do nas na obiad.
    Zwaliło mnie z nóg. I nici ze spania.
- Dobrze tato. – powiedziałam.
    Cieszyłam się, że przyjdzie do nas Vanessa, ale jej rodzina? Skąd ojciec wytrzasnął taki pomysł. Ale nie miałam wyboru, bo klamka już zapadła. Miałam raptem godzinę, żeby doprowadzić się do jako takiego porządku. Niechętnie powlokłam się do łazienki. Tata zaś z Robertem zamknęli się w kuchni skąd dolatywały cudowne zapachy. Kiedy wyszłam z łazienki, zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę! – zawołałam.
    Kiedy otworzyłam drzwi, aż zwaliło mnie z nóg (po raz drugi tego dnia). W progu staneła Vanessa w świecącej czarnej sukni. Obok niej stał wysoki chłopak w garniturze, a za nimi chuda kobieta w liliowym kostiumie, o niesamowicie rudych włosach i gruby, niski mężczyzna również w garniturze.
- Wejdźcie. – powiedziałam otwierając szerzej drzwi aby mogli wejść do środka.
- Przedstawię ci moją rodzinę. – powiedziała Vanessa, kiedy wszyscy znaleźli się w przedpokoju – To jest moja mama, Tessa. Ojciec, John i głupkowaty brat Mario.
- Sama jesteś głupkowata. – odciął się chłopak.
- Miło mi. Zapraszam do salonu.
    Byłam w szoku. jak dwóch facetów było w stanie ugotować tyle potraw. Nawet na Wigilii tylu si nie robi. Po chwili z kuchni wyłonili się obaj kierownicy tego zamieszania i przywitali się z gośćmi jakby znali się od zawsze. Tata odsunął krzesło mamie Vanessy, Robert, Vanessie, a Mario nie chcąc być gorszy, mnie. Kiedy nachylił się, aby podsunąć je do stołu, szepnął mi do ucha:
- Ślicznie wyglądasz.
    Niby nic takiego, ale… Właśnie było to ale. Po jego słowach po moim ciele przeszedł dreszcz. Jakby jakieś robale przespacerowały się po moim kręgosłupie, aby potem po krześle spełzły na podłogę. Odruchowo depnęłam nogą, tak jak zdeptuje się pluskwę. Ale to i tak nic nie pomogło. Nadal miałam dziwne uczucie.
- To życze wszystkim smacznego. – powiedział tata i każdy rzucił się za jedzenie, jak wygłodniały wilk.
    Kiedy każdy sie posilił pani Tessa zaczęła rozmawiać z Robertem na temat gry na gitarze. A tata z Johnem o polityce. Nagle Vanessa wstała.
- Mamo, tato, Mario… – zawahała się na moment, po czym brnęła dalej – ja i Urszula się kochamy i chcemy być razem.
    Po tych słowach John zbladł jak papier, Tessa o mal nie zachłysnęła się pita właśnie herbatą, Mario zaś dla odmiany poczerwieniał. Mój brat uśmiechał się pod nosem, a tata wstał i podszedł do nas.
- Gratuluje wam. – powiedział, przytulając obie do siebie.
- Jak to! – wrzasnął nagle Mario.
- Normalnie. One są parą głąbie. – zaśmiał się Robert.
- Nie wierze! Jak mogłaś! – te ostatnie słowa były skierowane w moją stronę.
- Ale o co ci chodzi? – spytał spokojnie Robert.
- Bo ja… – Mario spuścił głowę – …ja kocham Urszulę i… chciałem się oświadczyć – wydusił szeptem.
- O mamo! – tego było dla mnie lekko za dużo – Mario ja… mogę cię kochać jak brata, tylko i wyłącznie.
- Ja nie chcę! – krzyknął, po czym rzucił na stół małe kwadratowe pudełeczko i wybiegł z mojego domu.
- O Dżisas. – szepnęłam
- To masz wielbiciela. – powiedział Robert.
- Nie przejmujcie się nim. Za tydzień mu przejdzie. – wtrąciła pani Tessa.
- Nie wiem, co gorsze. Córka dziwka, czy lesbijka. – westchnął tata Vanessy.
- Niech się pan nie martwi. Przynajmniej nie zajdzie w ciążę. – powiedział Robert i wszyscy się roześmialiśmy.


Od Autorki
    I tak oto Urszula i Vanessa zostały oficjalnie parą. Wszyscy się z tym pogodzili. No oprócz Mario, który odkrył… ale o tym może innym razem. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz