piątek, 26 listopada 2010

2. Pierwsza prawdziwa miłość - Rozmyślania

    Säde był zły na Valo za to, że ten przerwał mu rozmowę z tym słodkim blondynkiem. Tym bardziej, że były to jego urodziny!!! Miał jednak nadzieję, że zanim skończy się ten rok szkolny, to zobaczy jeszcze Mario. Postanowił sobie też solennie, że częściej będzie zaglądać do parku Sobieskiego. A nóż widelec „przypadkiem” na siebie wpadną. Z drugiej zaś strony był zadowolony, że mimo, iż zbliżał się koniec marca, tutaj nadal leżał śnieg. Był przyzwyczajony do takiej pogody. W Finlandii, gdzie się urodził na 365 dni w roku ledwie jeden miesiąc było słonecznie. Wiosna i jesień były porami deszczowymi. A przez resztę dni kraj był skuty lodem i zawalony tonami śniegu. Ale przynajmniej drogowcy nie mogli powiedzieć, że zaskoczyła ich zima. Säde siedział na tylnym siedzeniu terenowego Nissana. Miał na sobie tylko zielonkawy T-shirt, bluzę w kolorze khaki oraz dżinsy, a i tak było mu niesamowicie gorąco. Nie wiedział czy dlatego, że był przyzwyczajony do minusowych temperatur. Czy też z powodu uścisku dłoni Mario i teraz krew, która wcześniej odpłynęła w siną dal, teraz powróciła ze zdwojoną siłą i uderzała mu do głowy. Pani Ahonen skręciła w prawo, a potem w lewo, aby zaparkować przed wielkim hipermarketem Tesco. Zwykle to ona prowadziła samochód i tak było też tym razem.
- Dobra chłopaki. Wysiadamy. – powiedziała otwierając drzwi, jednocześnie wyciągając kluczyki ze stacyjki.
    Nigdy nie nazywała ich „dzieci”. Zawsze albo „chłopcy” albo po imieniu. Jedynie jak coś przeskrobali mówiła:
- Panie Ahonen. Jesteś beznadziejny.
    A jedyną karą było bezczynne siedzenie przy kuchennym stole. Bezczynność była najgorsza karą, która zawsze skutkowała. Teraz cała czwórka weszła do marketu i bez słowa zaczęła buszować między regałami. Säde zatrzymał się dłużej przy karmach dla zwierząt, aby wybrać odpowiednią dla swojego ukochanego haskiego, imieniem: Subaki. Kiedy już wybrał i spojrzał w stronę swojej rodzinki, która zdążyła już kawałek odejść od niego, uderzyła go pewna myśl.
- A może ja nie jestem ich synem?
    Potrząsnął przecząco głową chcąc odgonić tą głupią myśl. Jednak to pytanie miało swoje podstawy. Zarówno rodzice jak i Valo mieli blond włosy, niebieskie oczy, byli średniego wzrostu o cerze białej jak mleko. On zaś od urodzenia posiadał włosy w kolorze dojrzałej jagody, był wyższy (nawet od ojca) o głowę i miał zielone oczy, niczym u perskiego kota. jedno co się zgadzało to mleczna skóra.
- Nie. To niemożliwe. – żachnął się w duchu.
    W końcu przez tyle lat chyba raczej nie udałoby się rodzicom ukryć tak istotnego faktu. Chociaż po wielu przeprowadzkach, z dzieciństwa pozostało mu ledwie kilka zniszczonych, czarno-białych zdjęć. jeszcze raz potrząsnął głową i przekierował swoje myśli na całkiem inny temat. Zaczął rozmyślać o blondasku i czym prędzej dołączył do rodziny, która spokojnie robiła zakupy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz