Säde był zły na Valo za to, że
ten przerwał mu rozmowę z tym słodkim blondynkiem. Tym bardziej, że były
to jego urodziny!!! Miał jednak nadzieję, że zanim skończy się ten rok
szkolny, to zobaczy jeszcze Mario. Postanowił sobie też solennie, że
częściej będzie zaglądać do parku Sobieskiego. A nóż widelec
„przypadkiem” na siebie wpadną. Z drugiej zaś strony był zadowolony, że
mimo, iż zbliżał się koniec marca, tutaj nadal leżał śnieg. Był
przyzwyczajony do takiej pogody. W Finlandii, gdzie się urodził na 365
dni w roku ledwie jeden miesiąc było słonecznie. Wiosna i jesień były
porami deszczowymi. A przez resztę dni kraj był skuty lodem i zawalony
tonami śniegu. Ale przynajmniej drogowcy nie mogli powiedzieć, że
zaskoczyła ich zima. Säde siedział na tylnym siedzeniu terenowego
Nissana. Miał na sobie tylko zielonkawy T-shirt, bluzę w kolorze khaki
oraz dżinsy, a i tak było mu niesamowicie gorąco. Nie wiedział czy
dlatego, że był przyzwyczajony do minusowych temperatur. Czy też z
powodu uścisku dłoni Mario i teraz krew, która wcześniej odpłynęła w
siną dal, teraz powróciła ze zdwojoną siłą i uderzała mu do głowy. Pani
Ahonen skręciła w prawo, a potem w lewo, aby zaparkować przed wielkim
hipermarketem Tesco. Zwykle to ona prowadziła samochód i tak było też
tym razem.
- Dobra chłopaki. Wysiadamy. – powiedziała otwierając drzwi, jednocześnie wyciągając kluczyki ze stacyjki.
Nigdy nie nazywała ich „dzieci”. Zawsze albo „chłopcy” albo po imieniu. Jedynie jak coś przeskrobali mówiła:
- Panie Ahonen. Jesteś beznadziejny.
A jedyną karą było bezczynne siedzenie przy kuchennym stole.
Bezczynność była najgorsza karą, która zawsze skutkowała. Teraz cała
czwórka weszła do marketu i bez słowa zaczęła buszować między regałami.
Säde zatrzymał się dłużej przy karmach dla zwierząt, aby wybrać
odpowiednią dla swojego ukochanego haskiego, imieniem: Subaki. Kiedy już
wybrał i spojrzał w stronę swojej rodzinki, która zdążyła już kawałek
odejść od niego, uderzyła go pewna myśl.
- A może ja nie jestem ich synem?
Potrząsnął przecząco głową chcąc odgonić tą głupią myśl. Jednak to
pytanie miało swoje podstawy. Zarówno rodzice jak i Valo mieli blond
włosy, niebieskie oczy, byli średniego wzrostu o cerze białej jak mleko.
On zaś od urodzenia posiadał włosy w kolorze dojrzałej jagody, był
wyższy (nawet od ojca) o głowę i miał zielone oczy, niczym u perskiego
kota. jedno co się zgadzało to mleczna skóra.
- Nie. To niemożliwe. – żachnął się w duchu.
W końcu przez tyle lat chyba raczej nie udałoby się rodzicom ukryć tak
istotnego faktu. Chociaż po wielu przeprowadzkach, z dzieciństwa
pozostało mu ledwie kilka zniszczonych, czarno-białych zdjęć. jeszcze
raz potrząsnął głową i przekierował swoje myśli na całkiem inny temat.
Zaczął rozmyślać o blondasku i czym prędzej dołączył do rodziny, która
spokojnie robiła zakupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz